czwartek, 16 grudnia 2010
Thanks God.
"Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami." Rz 8,26
Miasto. Refleksja lipcowa.
Bo niech mi pan powie, ilu ludzi zmieści się w człowieku, żeby jeszcze czuł się, że to on? Człowiek jest, o, jak szklanka, nie nalejesz więcej, niż się zmieści.(...) Człowiek nie ucieknie od tego, że słyszy. Nie ucieknie, że widzi. Choćby nie chciał słyszeć, widzieć. (...) Nawet myśli pana stają się śmietniskiem cudzych myśli. (...) Niech mi pan wierzy, wracam do domu, to muszę się od początku do siebie przyzwyczajać, zbierać się aż gdzieś od dzieciństwa, od pierwszych słów, pierwszych myśli, pierwszego płaczu, żeby znów poczuć, że ja to ja.
Wiesław Myśliwski "Traktat o łuskaniu fasoli"
poniedziałek, 1 listopada 2010
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska "Nieobecność"
Twoja nieobecność jest jak tłumy ludzi-
Wszędzie jej pełno. W ogrodzie i w mieście.
Wciąż mnie otacza. A gdy zasnę wreszcie,
Tysiącem oczu patrzących mnie budzi...
Wszędzie jej pełno. W ogrodzie i w mieście.
Wciąż mnie otacza. A gdy zasnę wreszcie,
Tysiącem oczu patrzących mnie budzi...
wtorek, 31 sierpnia 2010
Modus vivendi.
Pierwszą moją reakcją było niedowierzanie. Co takiego? Cała ludzkość grzeszy, a Syn Boży płaci za to swoim życiem? Próbowałem sobie wyobrazić ojca, jak mówi do mnie: "Piscine, lew wślizgnął się do zagrody lam i zabił dwie sztuki. Inny zabił wczoraj garnę. W zeszłym tygodniu dwa lwy zjadły wielbłąda. Tydzień wcześniej- kilka bocianów i czapli. I kto zaręczy, że nie pożarły naszego aguti? Tego dłużej nie można tolerować. Należy coś zrobić. Pomyślałem, że jedynym sposobem, by lwy mogły odpokutować swoje grzechy, jest rzucenie im ciebie na pożarcie."
"Tak jest, tato, to słuszna i logiczna decyzja. Muszę się tylko umyć."
"Alleluja, synu."
"Alleluja, ojcze."
(...)
(...)
Ale boskość nie mogła być zniszczona przez śmierć. Nigdy. Dusza świata nie może umrzeć, nawet w swej najmniejszej cząstce. Było błędem tego chrześcijańskiego Boga, że pozwolił umrzeć swojemu awatarowi. To tak, jakby pozwoliło się obumrzeć części samego siebie. Bo jeśli już Syn Boży ma umrzeć, to nie może być w tym lipy. (...) Śmierć Syna musiała być prawdziwa. (...) Groza musi być prawdziwa. Dlaczego Bóg miałby chcieć czegoś takiego dla siebie?(...)
Z miłości. Tak brzmiała odpowiedź księdza Martina.
(...)
Ten Syn jest bogiem, który chodził pieszo, bogiem piechurem- i to w gorącym klimacie- bogiem, który kroczył po ziemi tak jak każdy człowiek, uważając, żeby nie zawadzić sandałem o kamienie na drodze. A kiedy już pozwolił sobie na ekstrawagancję jazdy, dosiadał zwykłego osła. Ten Syn jest bogiem, który umarł w ciągu trzech godzin, wśród jęków, westchnień i lamentów. Cóż to za bóg? Co w tym Synu Bożym ma nas natchnąć?
Miłość, powiedział ksiądz Martin.
(...)
-Proszę księdza- zawołałem zdyszany- chciałbym zostać chrześcijaninem.
Uśmiechnął się.
-Już nim jesteś, Piscine- w swoim sercu. Każdy, kto spotyka się z Chrystusem w dobrej wierze, jest chrześcijaninem.(...)
Wszedłem do kościoła, tym razem bez lęku, bo od teraz był to także i mój dom. Potem zbiegłem ze wzgórza po lewej stronie i popędziłem na to po prawej- żeby podzękować Krisznie za to, że pozwolił mi spotkać na mojej drodze Jezusa z Nazaretu, którego człowieczeństwo tak mnie zafascynowało.
"Kiedy usłyszała po raz pierwszy słowa Hare Kriszna, sądziła, że chodzi o Hairless Christians, bezwłosych chrześcijan, i odtąd zawsze to tak kojarzyła. Poprawiając ją kiedyś, zauważyłem przy okazji, że w gruncie rzeczy tak bardzo się nie myli, że hindusi, ze swoją wszechogarniającą miłością są właściwie bezwłosymi chrześcijanami, podobnie jak muzułmanie, widzący wszędzie i we wszystkim Boga, są brodatymi hindusami, a chrześcijanie, ze swoim oddaniem Bogu- muzułmanami, tyle że bez turbanów."
"Kiedy usłyszała po raz pierwszy słowa Hare Kriszna, sądziła, że chodzi o Hairless Christians, bezwłosych chrześcijan, i odtąd zawsze to tak kojarzyła. Poprawiając ją kiedyś, zauważyłem przy okazji, że w gruncie rzeczy tak bardzo się nie myli, że hindusi, ze swoją wszechogarniającą miłością są właściwie bezwłosymi chrześcijanami, podobnie jak muzułmanie, widzący wszędzie i we wszystkim Boga, są brodatymi hindusami, a chrześcijanie, ze swoim oddaniem Bogu- muzułmanami, tyle że bez turbanów."
Yann Martel "Życie Pi"
czwartek, 26 sierpnia 2010
Zaiste...
"TRZEBA MARZYĆ" Jonasz Kofta
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć
Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro i mgliście
Trzeba marzyć
W chłodnej, pustej godzinie
Na swój los się odważyć
Nim twe szczęście cię minie
Trzeba marzyć
W rytmie wiecznej tęsknoty
Wraca fala do plaży
Ty pamiętaj wciąż o tym
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
piątek, 6 sierpnia 2010
Na drugie mu Maria.
Kobiety mojego pokolenia zalane są falą zniewieściałych mężczyzn. Tak, tak, tak. Wystarczy się rozejrzeć.
Wsiadłam wczoraj do autobusu opancerzona jedynie częściowo- zabrałam ze sobą książkę, ale zapomniałam słuchawek... Moje poranne roztargnienie kosztowało mnie taki oto widok: chudy chłopiec, lat +20, spodnie rurki lekko opuszczone na chudych pośladkach, trampki w kratę, włosy proste, przydługie, z przedziałkiem z boku, romantycznie opadające na czoło. Być może udałoby mi się go nie zauważyć (Kapuściński bardzo wciąga), gdyby nie brak tych nieszczęsnych słuchawek.
-No, czeeeeść Monika! A co ty tutaj robisz?
Słysząc jego wysoki, lekko nosowy głos mimowolnie podniosłam wzrok. Nieznajomy osobnik w kilku zgrabnych podskokach przemieścił się spod drzwi na tyły autobusu, po czym usadowił się wygodnie vis a vis mnie (czyt. z wdziękiem godnym damy założył nogę na nogę- stopa obciągnięta w pozycji point, łydki równolegle- i lekko pochylił się do przodu- plecy, rzecz jasna, proste) i piszcząc z zachwytu obdarzył siedzącą przed nim Monikę buziakiem w policzek.
- Nooo jak tam, co tam u ciebie? Noooo, opoowiadaj!
Zanim pogrążyłam się w zadumie nad tym, niestety nie mogę powiedzieć: "nietypowym", zjawiskiem, utkwiłam jeszcze na chwilę wzrok w jego twarzy: podbródku wsuniętym do przodu w geście zasłuchania, przemiłym, chłopięcym uśmiechu i zasłaniającej oko zawadiackiej grzywce, którą musiał co jakiś czas odgarniać znad czoła zgrabnym ruchem swojej delikatnej dłoni. I... poczułam jak rosną mi wąsy...
Cała scena trwała bardzo krótko. Jako dziewczyna z dobrego domu, a więc porządnie wychowana, postanowiłam nie gapić się w nieskończoność. Spuściłam wzrok na czarne literki skaczące po moich kolanach, ale już do końca podrózy nie dane mi było wrócić do lektury. W głowie kołatało mi się pewne kluczowe pytanie umieszczone tam na stałe, ale na codzień uśpione, pytanie niebezpieczne, nurtujące i złowrogie- pytanie o to, czym właściwie jest MĘSKOŚĆ...
Uwielbiam się mądrzyć, snuć teorie i filozofować. Trudno się więc nie domyślić, że i w tej kwestii mam swoją koncepcję, swoją wielką odpowiedź na wielkie pytanie. Ja, Malwina M., "domorosły psycholog", odpowiadam więc tak:
Męskość to materiał, z którego zbudowana jest dusza. Męskość jest elementem struktury kości, jest jednym z włókien tworzących barwę głosu. Męskość jest we krwi, w mózgu i w trzewiach. Męskość to siła uścisku dłoni i głębia spojrzenia. Męskość jest pieśnią pochwalną na cześć kobiecości. Jest charakterem i sposobem bycia. Jest. Albo jej nie ma.
Męskość nie może być nachalna i agresywna, ani krzykliwa i arogancka. Taka "męskość" to tylko atrapa, twardy gorset podrzymujący wątłe ciało...
Nie może też kończyć się na samym słowie "mężczyzna", na samych fizjologicznych oczywistościach, które są ostatnim bastionem na drodze do rozróżnienia płci.
Tymczasem ostatnio wszystko sprowadza się właśnie do tego, że mężczyźni wymachują swoją męskością niczym sienkiewiczowski sarmata szabelką albo chroniąc się w bezpiecznym ciepełku swego kobiecego "ja" udają, że za całą męskość wystarczy im to, co chowają w spodniach.
O byciu Kobietą nie decyduje nawet najbardziej zmysłowa kiecka, makijaż i czerwone paznokcie. Ochocze i wdzięczne pląsanie wśród talerzy i garnków, ilość posiadanych dzieci czy temperatura w sypialni również nie będą tutaj kryterium. I chyba wszyscy się z tym zgadzamy, że kobiecość to taki "piąty element", szczypta tajemniczej przyprawy, która stanowi o smaku potrawy.
Dlaczego z męskością miałoby być inaczej?
Tekst w temacie. Oto i on:
"UR so gay" Katy Perry
"UR so gay" Katy Perry
I hope you hang yourself with your H&M scarf
While jacking off listening to mozart
You bitch and moan about LA
Wishing you were in the rain reading Hemingway
You don’t eat meat
And drive electrical cars
You’re so indie rock it’s almost an art
You need SPF 45 just to stay alive
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like…
You’re so sad maybe you should buy a happy meal
You’re so skinny you should really Super Size the deal
Secretly you’re so amused
That nobody understands you
I’m so mean cause I cannot get you outta your head
I’m so angry cause you’d rather MySpace instead
I can’t believe I fell in love with someone that wears more make up than...
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like…
(BRIDGE)
You walk around like you’re oh so debonair
You pull em' down and there’s really nothing there
I wish you would just be real with me
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
Oh no no no no no no-------
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like… PENIS!
While jacking off listening to mozart
You bitch and moan about LA
Wishing you were in the rain reading Hemingway
You don’t eat meat
And drive electrical cars
You’re so indie rock it’s almost an art
You need SPF 45 just to stay alive
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like…
You’re so sad maybe you should buy a happy meal
You’re so skinny you should really Super Size the deal
Secretly you’re so amused
That nobody understands you
I’m so mean cause I cannot get you outta your head
I’m so angry cause you’d rather MySpace instead
I can’t believe I fell in love with someone that wears more make up than...
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like…
(BRIDGE)
You walk around like you’re oh so debonair
You pull em' down and there’s really nothing there
I wish you would just be real with me
(CHORUS)
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
Oh no no no no no no-------
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like boys
You’re so gay and you don’t even like boys
No you don’t even like
No you don’t even like
No you don’t even like… PENIS!
Bez dalszego komentarza. Amen.
poniedziałek, 21 czerwca 2010
Hmmm... (???)
Ojciec: - Córeczko, Salomon powiada, gdy cię źli chłopcy kuszą, nie słuchaj ich. - Córeczka: - Ale co mam uczynić, ojcze, gdy będą mnie kusić dobrzy chłopcy?
Georg Christoph Lichtenberg
wtorek, 8 czerwca 2010
Moja mała paranoja.
Jonasz Kofta
"Kiedy się dziwić przestanę."
Kiedy się dziwić przestanęGdy w mym sercu wygaśnie czerwień
Swe ostatnie, niemądre pytanie
Nie zadane, w połowie przerwę
Będę znała na wszystko odpowiedź
Ubożuchna rozsądkiem maleńkim
Czasem tylko popłaczę sobie
Łzami tkliwej i głupiej piosenki
By za chwilę wszystko zapomnieć
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Zgubię śpiewy podziemnych strumieni
Umrze we mnie co nienazwane
Co mi oczy jak róże płomieni
Dni jednakim rytmem pobiegną
Znieczulone, rozsądne, żałosne
Tylko życia straszliwe piękno
Mnie ominie nieśmiałą wiosną
Za daleko jej będzie do mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Lżej mi będzie i łatwiej bez tego
Ścichną szczęścia i bóle wyśmiane
Bo nie spytam już nigdy - dlaczego?
Błogi spokój wyrówna mi tętno
Gdy się życia nauczę na pamięć
Wiosny czułej bolesne piękno
Pożyczoną poezją zakłamię
I nic we mnie i nic koło mnie
Kiedy się dziwić przestanę
Kiedy się dziwić przestanę
Będzie po mnie.
Ja chyba powinnam mieć naturalnie wyłupiaste oczy- nawierzchwychodzące ze zdumienia. Ostatnio dotarło do mnie, że całe moje życie to pasmo nieustających "zdziwnień"! Zaczyna się od rana: otwieram oczy i... "Jak to możliwe, że już jest ósma!? Przecież dopiero się położyłam". Następnie po godzinie walki z dzwoniącym co dziesięć minut budzikiem, w dźwiękach westchnień zniecierpliwnia dochodzących z drugiej strony pokoju ("Jak ona może ze mną wytrzymać? Ja już dawno udusiłabym poduszką.") podejmuję pierwszą próbę zdarcia z siebie kołdry. I tu następuje kolejny szok- "jakim cudem jest tak cholernie zimno??!!" Czterdzieści minut później, gdy zamykam kluczem drzwi, dopada mnie myśl: "Co się stało, że tak szybko się zebrałam? Musiałam o czymś zapomnieć." Biegnąc na tramwaj stawiam sobie kolejne kluczowe pytanie, które brzmi: "Dlaczego, dlaczego, DLACZEGO zawsze jestem o te pół minuty za późno?!" I tak dalej i tak dalej- all day long.
W sumie to tyle jeśli chodzi o żarty, bo w rzeczywistości mam na myśli coś znacznie ważniejszego niż drobne zmagania z naprzykrzającą się nieznośnie codziennością oraz całym gangiem rzeczy martwych. Chodzi chyba o to, aczkowiek nie jestem pewna, że moja pieczołowicie upleciona hipotetyczna wersja wydarzeń czy idealnie dopracowany plan na mniej lub bardziej odległą przyszłość, nigdy, ale to nigdy nie przystaje do rzeczywistości. Niezależnie od tego ile tych wersji sobie stworzę albo ile alternatywnych planów będę miała w zanadrzu...
Zajmuję się, można powiedzieć, prawie profesjonalnie (bo już przecież ładnych kilka lat...) planowaniem i dorabianiem historii zanim się wydarzą, a mimo to konsekwencje błędów, rozwiązania zagadek, reakcje ludzi i związki przyczynowo skutkowe nieustannie mnie zaskakują. Codziennie wrastam w ziemię z niebywałego osłupienia. Uwielbiam też oglądać się za siebie i obserwować wijącą się za moimi plecami ścieżkę- zawsze bardziej pokręconą niż pierwotnie zakładałam, a mimo to "jakimścudem" szczęśliwe przebytą.
Jednym z najbardziej wdzięcznych obiektów, stworzonym wprost po to, by wybałuszać na niego swoje zdziwonone oczy jest rzecz jasna Mężczyzna. Zazwyczaj znajduje się na samym szczycie "listy zdziwień". Na drugim miejscu plasuje się fenomen Czasu (bo płynie raz szybko raz wolno, bo raz jest raz go nie ma, bo lubi zabierać wspomnienia, przeinaczać fakty tak nieprawdopodobnie umiejętnie i niezauważenie, bo jest tak nieprzejednany i gęsty jak mgła, przez którą nie ujrzysz nawet swojej wyciągniętej do przodu dłoni, bo sekunda Teraz jest tak boleśnie nieuchwytna, a przyszłość tak nagle zamienia się w przeszłość). Mniej więcej ex aequo z Czasem jest Przenaczenie, głównie dlatego, że nie wiadomo czy wierzyć w nie w końcu czy nie. Całą resztę trudno już ustawić w sensownej kolejności, ale jeśli mam wymieniać, to bez dwóch zdań wysokie pozycje zajmują: głupota w ogólności, bosko-ludzka natura człowieka (w tym cały szereg beznadziejnych w swej istocie problemów z niej wynikających), a także jeden bardzo ciekawy oksymoron: kobieca solidarność...
Tak czy owak- jak absolutnie trafnie zauważa Jonasz Kofta- bez tego zdziwienia nie ma życia. Bo przywyczaić się znaczy stracić całą radość, zasnąć na jawie i znieruchomieć.
Czyli straszna, straszna nuda.
poniedziałek, 3 maja 2010
Pożegnanie z Babcią.
-Ucz się dziecko i pamiętaj- tu Babcia nuci- "не нaдa так cилнo влюбляться, не нaдa так cилнo любить..."
-Oj tam, oj tam, Babciu.
-Oj tam, oj tam, Babciu.
"Ale tak już jest na świecie, że kobiecie płacz przychodzi z pomocą, kiedy rozum przestaje pojmować."
Znów mam na tapecie Wiesława Myśliwskiego. Jest w jego powieściach coś takiego, co bardzo pasuje do drewnianych zacienionych ganków, do bujanych, skrzypiących foteli, do bielizny powiewającej na sznurach, do ogrodów, do psów, do zapachu pieczonego chleba, do dziadka o trzęsących się dłoniach. Otwierasz książkę i wchłaniają cię proste, zwyczajne słowa, słowa, które opisują świat bardzo pokornie- bez buntu, bez pretensji, bez wyrzutów. Masz wrażenie, że z każdej strony jego książki uśmiechają się do Ciebie ludzie pogodzeni z Bogiem, żyjący w zgodzie z naturą, bez oporu poddający się silnym prądom dziejów.
Kiedy czytam Myśliwskiego ogarnia mnie spokój. Oddalam się powoli od szklanych miast, warczących ulic i rozmazanych obrazów pędzących chodnikami ludzi. Odpływam bez żalu ze świata zamaskowanych twarzy, głośnych kawiarni i kolorowych ekranów. Jest jakaś niewymowna ulga w przeświadczeniu, że świat, mimo wszystko, stoi na podłożu znacznie trwalszym niż elekroniczny mózg naszej globalnej, wszechwiedzącej społeczności. Miło jest pomyśleć, że otaczająca nas krzykliwa, skomplikowana codzienność jest jak mgła, w której zanurzamy się cali, ale wystarczy zejść trochę niżej, położyć się na wilgotnej trawie i objąć rękami brudną ziemię, aby przekonać się co jest prawdziwe i trwałe.
Czytam i ogarnia mnie przekonanie, że śmieszni jesteśmy wszyscy, tak zajadle walczący z przeznaczeniem, z Bogiem, z historią, z naturą. Myślę sobie, że chyba nie warto się tak szarpać i w tym szaleńczym wyścigu po świetlaną przyszłość, po swoje miejsce na ziemi trzeba znaleźć swój tor i swoje własne tempo. Nie pakować się komuś na plecy, bo możemy skończyć nie tam gdzie chcemy, nie wskakiwać na konia, bo w galopie, patrząc ze strachem przed siebie, nie będziemy zdolni rozejrzeć się na boki.
Wczoraj po raz kolejny wylądowałam w domu rodzinnym, w swoim dzieciecym łóżku złożona ciężką chorobą duszy. Znowu przekrzyczało mnie miasto, sama siebie przekrzyczałam. Potrzebna była chwila ciszy przerywana tylko miarowym tykaniem zegara, które koi, ale jednocześnie nie pozwala zapomnieć, że życia nie da się "zapauzować". Uspokoiłam się, serce przestało walić, demony spotulniały. Wracam skąd przybyłam i mogę zaczynać od nowa.
Jestem więc gotowa. Nie trzeba się bać.
Jestem więc gotowa. Nie trzeba się bać.
piątek, 9 kwietnia 2010
Studium kobiety.
Mężczyźni marudzą, że tak mają ciężko, bo muszą się mordować z nami całe życie. Po czym szybko dodają, że bez nas z pewnością nie przeżyliby ani jednego dnia, co stanowi jeszcze większy dramat całego ich gatunku. To Wielkie Niezrozumienie między modelową kobietą, a jej mniej doskonałym pierwowzorem, czyli modelowym mężczyną, rozstrząsają od wieków pokolenia zafascynowanych tym zjawiskiem poetów, naukowców, pisarzy, socjologów, psychologów, seksuologów, duchownych, feministek, felietonistów i wróżek. Wielkie Niezrozumienie w telegraficznym skrócie i niedopuszczalnym uproszczeniu ma polegać na tym, że mężczyzna to człowiek prosty, łatwy w użyciu, przewidywalny i przyjazny środowisku. Kobieta natomiast stanowi Tajemnicę. Jest labiryntem myśli, plątaniną uczuć i emocji, trąbą powietrzną, która z natury wszystko przewraca do góry nogami i odchodzi pozostawiając gruzy. No i pewnie, że nie jest łatwo żyć w takim towarzystwie istotom, dla których wszystkie barwy świata to czerwony, zielony, żółty albo niebieski, a słowo "tak" zawsze znaczy tylko i wyłącznie zgodę. Ale czy ktoś kiedykolwiek zastanowił się nad tym jak trudno jest żyć człowiekowi, który sam jest kobietą? Życie obok kobiety pod względem poziomu trudności nie może przecież równać się życiu z kobietą w środku!
Żeglarza, którego domem jest okręt, na codzień otacza woda. Musi z nią żyć i znosić jej liczne kaprysy. Nie potrafi jednak obejść się bez niej. Kocha ją, podziwia za jej piękno, tajemnoczość i potęgę. Ale jednocześnie boi się jej, a strach ten wynika z niewiedzy, jakie wspaniałe bogactwo barw i dźwięków, pięknych i złowrogich stworzeń oraz nieodgadnionych, silnych prądów kryje się pod jej powierzchnią. Potężna woda, czasem cicha, spokojna i kojąca, a czasem wściekła i niszczycielska wyznacza tryb życia żeglarza. A ona? Ona sama? Czy żyje według własnych reguł? Czy jest zimną i metodyczną panią swoich szaleństw?
A może jest tak, że ta wszechwładna, ta trudna, ta piękna w swej zagadkowości, rozdzierana jest od środka mocą własnych sprzeczności?...
"(...) zamiast miłosnego uniesienia ogarnęła ją odchłań rozczarowania. W jednej sekundzie obajwił jej się w całej okazałości ogrom własnej pomyłki i przerażona zadała sobie pytanie, jak mogła przez tyle czasu, z takim okrucieństwem nosić w sercu podobną chimerę. (...)chciał iść za nią, ale ona wymazała go ze swojego życia jednym ruchem ręki. -Nie - powiedziała. - Proszę zapomnieć."
"Miłość w czasach zarazy", Gabriel Garcia Marquez
I trochę z innej beczki, choć z tej samej powieści:
"(...) symptomy miłości są identyczne z objawami cholery."
"(...) słabeusze nigdy nie wejdą do królestwa miłości, bo jest to królestwo bezlitosne i okrutne, (...) kobiety oddają się wyłącznie mężczyznom o zdecydowanym charakterze, bo tylko tacy dają im poczucie bezpieczeństwa, (...)"
Nie jestem feministką, tylko się droczę. Pół żartem, pół serio;)
poniedziałek, 22 marca 2010
wtorek, 16 marca 2010
"Już nie dla mnie się kąpiesz w pieszczocie pian.."
Dlaczego właśnie teraz, ostatnimi tak szczęśliwymi czasy, w momencie kiedy ostatnią rzeczą normalnego człowieka jest myśleć o jakiś końcach, zerwaniach, cierpieniach... dlaczego bezustannie telepie mi się w głowie myśl o rozstaniu..? Rozstaniu w sensie bardzo abstrakcyjnym, metafizycznym prawie. Z tego rozstania rozgałęzia się całe obfite drzewo tematów, równie przykrych. Równie ostatecznych. Wszystko przez Irvinga i te jego słowa, do których zawsze wracam: "Najtrudniej pogodzić się z tym, że z upływem czasu ludzie, którzy tak wiele kiedyś dla nas znaczyli, wyłaniają się z mroków zapomnienia ujęci w cudzysłów." One położyły się cieniem na moim umyśle... Bardzo brzydko tak zrzucać na kogoś własną winę, wiem. Żaden podstarzały, amerykański pisarz nie może odpowiadać za to co siedzi w mojej głowie. Choćbym nie wiadomo jak bardzo chciała. Przy założeniu, rzecz jasna, że to język jest wtórny, a nie sposób myślenia... Ale zostawmy to, bo robi się chaos. I zaraz zaleją mnie trzykropki.
Wracając do rozstań. Przyglądam się dziś drastycznym zmianom jakie zaszły w moim otoczeniu w ciągu kilku zaledwie tygodni. Wszystko stanęło na głowie. Nie, to ja stanęłam na głowie- pozostali- standardowo. Albo jednak odwrotnie. Właściwie trudno to ustalić. Nieważne, chodzi o to, że fajnie się ogląda świat z takiej pozycji- z pozycji człowieka stojącego na głowie, podczas gdy cała reszta posłusznie stąpa po ziemi albo człowieka, który tkwiąc w swojej normalności przygląda się ludziom przyklejonym podeszwami do sufitu. Na jedno wychodzi tak naprawdę. W każdym przypadku to ja nie mieszczę się w normie. Wszystko jest takie nowe i ciekawe, zabawnie kręci się w głowie. Czuję, że coś się dzieje, że muszę wszystkiego dotknąć, posmakować, zobaczyć. Jakbym wylądowała na innej planecie. Ale jednocześnie w tej całej radości tkwi poważny problem: ludzie, którzy, choć ci sami, stają się nagle obcy, inni, bez kontaktu...
Jaka to przeraźliwa karuzela, która obraca się we wszystkich możliwych kierunkach- ja się zmieniam, ludzie się zmieniają, świat się zmienia i nagle wszystko przestaje być takie jak było. Człowiek, kiedyś najbliższy, któremu można było wszystko powiedzieć, człowiek, z którym spędzałeś mnóstwo czasu, z którym miałeś wspólne marzenia i sny, człowiek, z którym dzieliłeś się każdym sekretem, człowiek z którym sypiałeś (mowa o tym samym człowieku, gdyby ktoś miał wątpliwość;)), ten właśnie człowiek być może minie cię kiedyś na ulicy jak obcego albo wymieni się z tobą uwagami na temat pogody podczas przypadkowego spotkania na imprezie wspólnych jeszcze znajomych. Czy istnieje lepszy i bardziej przekonujący dowód na poparcie wizji człowieka zawsze samotnego? Tylko samotnego? W każdych okolicznościach w głebi duszy wiecznie samotnego?
I jak tu nie roztrząsać zjawiska "rozstania", wobec którego ogarnia mnie bezsilność nie do pokonania i pełen szacunku strach. Uczucia jak najbardziej odpowiednie nie tylko w obliczu potęgi Boga, ale też wobec nigdy nie przeniknionych tajemnic relacji międzyludzkich.
Dzię ku je myyy!
Tak sobie myślę... nie można powiedzieć, że jest zbyt dużo modlitw dziękczynnych. Nie da się znudzić swoim dziękowaniem, zmęczyć i znużyć. Można o zbyt wiele prosić, zbyt wiele mówić, przesadnie lamentować. Ale dziękować? Ktoś mi zaraz powie, że muszę mieć wyjątkowo szczęśliwe życie, w czepku być urodzona, na pewno wszystko mi się układa, mam zwyczajnego farta albo bogatych rodziców. Co ja mogę wiedzieć o nieszczęściu, o depresji, o bólu, o pechu, skoro mogłabym tylko dziękować? Tymczasem ja swoje wiem o bólu, o goryczy, o bezsilności. Jak każdy. I nie w tym sęk, że trzeba być drzewem o suchych i łamliwych gałęziach bezustannie targanym przez zimny, porwisty wiatr, żeby można było przyznać sobie prawo do mówienia o tym, że życie jest piękne. Czy naprawdę tylko wtedy możemy być wiarygodni, kiedy MIMO WSZYSTKO (a "wszystkiego" jest dużo i jest bardzo złe) potrafimy się uśmiechnąć? Przecież zawsze może być gorzej. Zawsze znajdzie się ktoś kto Ci powie: "co ty wiesz o życiu, gówniarzu?". Nie chodzi o licytację. Chodzi o korzenie. O fundament. O nadzieję. O wiarę. O taki mały, maleńki, mikroskopijny płomyczek, który nigdy nie zgaśnie. I nie zgadzam się, że "jeszcze kiedyś powiem sobie- życie jest bez sensu." Nie i koniec. Mówcie co chcecie.
Jest takie jedno miejsce oblane barokowym złotem, a jednak chłodne i ciemne. Można podejść blisko, ale nie na wyciągnięcie ręki. Można stanąć z boku, schować się, zniknąć, zatonąć w ciszy. Dotknąć z namaszczeniem kamiennej barierki i utkwić wzrok w czerwonym światełku. Tam się prosi i tam się dziękuje. Tam wlaśnie uplotłam moją łzawą, postrzępioną, nienadającą się do niczego historię i tam ją zostawiłam. Zwrócono mi naprawioną- piękną i obiecującą... Bardzo polecam. Tylko nie zapomnijcie podziękować.
"Dziękuję"
Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
a oczy nagle bliskie i niebezimienne
za glos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
i miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
a wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome
Ks. Jan Twardowski
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
a oczy nagle bliskie i niebezimienne
za glos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
i miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
a wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome
Ks. Jan Twardowski
niedziela, 21 lutego 2010
Czekając na wyrok.
Pamiętam jak moja kuzynka dostała na piąte urodziny ogromny worek najróżniejszych, kolorowych gum do żucia. Co to był za prezent! Mimo, że minęło już prawie 15 lat, do dziś wspominam ten zachwyt na twarzy, te okrzyki radości, to wielkie poruszenie. Później przez kilka dni wszyscy non stop żuliśmy gumy od rana do wieczora. Przed obiadem, po obiedzie, nieważne, wszystko było dozwolone.
Jedną z "dziwacznych" metod wychowawczych mojego wujka był zakaz żucia gum do czasu osiągnięcia pewnego określonego wieku- pięciu lat właśnie. Oprócz oczywistych względów bezpieczeństwa (zakrztuszenia, uduszenia i te sprawy) chodziło o jeszcze pare rzeczy (jak domniemuję). Ten mądry człowiek starał się (i nadal się stara) nauczyć swoje dzieci zasad i nawyków, które są do życia niezbędne. Nie tylko do dobrego życia, ale do życia w ogóle. W tym wypadku najwięcej chodziło o cierpliwość.
W dzisiejszym świecie cierpliwość to u każdego z nas towar deficytowy. Półgodzinne stanie w kolejce na poczcie wywołuje spazmy, wszelkie przelewy, opłaty i operacje bankowe- już tylko przez internet. Każdy dom jest wyposażony w masę urządzeń, które mają zaoszczędzić nasz cenny czas i przyspieszyć wszystkie możliwe procesy. Dziś wszystko musimy mieć natychmiast: towar, informację, drugiego człowieka... Nie umiemy czekać. Co w dobie krótkich wiadomości tekstowych można porównać z tygodniami czekania na list od ukochanej osoby? Coraz łagodniej obchodzi się z nami los wydłużając nam życie z każdą dekadą postępu technologicznego oraz upraszczając i ułatwiając wszelkie możliwe czynności, dzięki czemu wydawać by się mogło, że w jednym życiu możemy pomieścić kilka niegdysiejszych. A jednak my, tak niewdzięczni, dostając palec, chcemy całą rękę i stajemy się jeszcze bardziej niecierpliwi i łapczywi starając się rozciągnąć dany nam czas do granic niemożliwości. Mimo tego, że tak naprawdę większość z nas nie wie co znaczy czekać, z grymasem oburzenia na twarzy przyjmujemy lekcje cierpliwości, jakie funduje nam życie.
I ja z wielkim niezadowoleniem i poczuciem niesprawiedliwości przyjęłam moją dwutygodniową lekcję cierpliwości, która właśnie dobiega końca. Czekam na ten koniec tak jakbym już nigdy na nic miała nie czekać. Jakże się mylę!
Żeby nie pozwolić moim myślom zwariować i nie dopuścić, aby spuszczona ze smyczy wyobraźnia krzykliwością i pięknem swoich barw narobiła nieodwracalych szkód znacznie bledszej i wątlejszej rzeczywistości, która ma dopiero nadjeść i nadejdzie napewno, mogłam szukać ratunku tylko w jednym- w ucieczce do świata, gdzie nie ja jestem główną bohaterką i narratorem zarazem, świata dzięki któremu można choć przez chwilę skoncentrować się na innej niż moja historii. Przed wyjazdem na ferie (na moje słodkie wygnanie, na moją gwarną wyspę, do mego równoległego, bezpieczniejszego świata) wpadłam do księgarni i spędziłam tam godzinę szukając pomocy na czekający mnie trudny czas. Znalazłam "Cztery życia wierzby" Shan Sa.
W tej niewielkiej książce odkryłam piękną historię o wielkiej cierpliwości właśnie. Cierpliwości i miłości. Umieć czekać całe życie, całą wieczność nie przestając uśmiechać się do słońca. Umieć kochać wiernie, mimo odrzucenia i samotności.
"Lata rozstania nie osłabiły jej uczuć. Żyje wspomnieniami, jest szczęśliwa, że otaczają ją przedmioty, które do niego należały. (...) Duszą i ciałem oddana jednemu mężczyźnie, uważa się za jego cień. Na dworze stałaby się jego niewolnicą, jego zabawką. Tu w górach może go naprawdę kochać i być przez niego kochaną. (...) Będzie oczekiwać jego powrotu, jeśli tak ma być, nawet do końca swych dni."
"Nasz świat podobny jest do starego zwierciadła- rzekł szaman.- Z jednej strony zdobione płaskorzeźbą, to życie; po drugiej, gładkiej stronie jest śmierć. Kiedy bogowie podają nam gładką stronę lustra, ogarnia nas strach. Dlatego że widzimy wtedy własne odbicie. Życie duszy jest długim cyklem inkarnacji. W czasie jednego istnienia kilka razy umieramy. Czy obserwowałeś węża, który zrzuca skórę? Jeśli chcemy rosnąć, musimy pozwolić bogom odzierać nas ze skóry.
- Co mam robić?- pytał dalej Chunyi. Nie mógł zrozumieć sensu tych wyjaśnień. (...)
-Życie jest wieczne, a rozstanie przemijające. Przeznaczenie jest wartką rzeką, pozwól się porwać, a staniesz nad oceanem.- Patrzył na młodego człowieka ojcowskim wzrokiem, jego głos zmienił się w szept:
-Ukochana istota jest perłą, która leży w głębi ciemnych wód. Jeśli toniesz, wiedz, że po to, by wyłowić ów klejnot."
Shan Sa "Cztery życia wierzby"
"Zdejmując z półki pierwszą z brzegu książkę i biorąc się niechętnie do czytania, wybieramy czasem coś więcej niż tylko rozrywkę na jeden wieczór..."
- "..ładniutkie dziewczyny zawsze zakochują się nie w tym w kim trzeba."
- "Kiedy chodzi o miłość, pytanie 'dlaczego' jest bezsensowne."
- "Zacznę się denerwować o jedenastej- postanowiła.- Nie wcześniej."
- "Składamy czasami pewne obietnice, ale dotrzymujemy zupełnie innych."
- "To tak jakbym zostawiła na nim swój podpis, i teraz, cokolwiek się zdarzy, będę za to odpowiedzialna."
- "Czasami nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś nieszczęśliwa, póki inni ci o tym nie powiedzą."
- "-Piłam, bo tylko tym mogłam wypełnić wewnętrzną pustkę. Wyobraź sobie człowieka, którego pytają przed operacją: chce pan z narkozą czy bez? Co byś wybrała?- Narkozę.- Ja też wybrałam narkozę."
- "Nasza wyobraźnia odzwierciedla rzeczywistość w takim samym stopniu jak rzeczywistość- wyobraźnię."
- "Ale największą tajemnicą jest to, że nie ma nowych tejemnic. Kiedy chodzi o stosunki w rodzinie, trójkąty miłosne i tajniki ludzkiej psychiki- możecie być pewni: wszystkie sekrety zostały już w swoim czasie ujawnione."
Anna Małyszewa "Miłość zimniejsza od śmierci"
"Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób."
Lew Tołstoj "Anna Karenina"
niedziela, 7 lutego 2010
...
Dziś jest jakiś obłędny dzień. Spać nie mogę, czytać nie mogę, uczyć się, rzecz jasna, nie mogę. Mam serce w kawałkach, rozbite jak szklany bibelot, który nierozsądnie postawiłam na najwyższej półce chwiejnego regału. Wystarczyło, że ktoś zajęty swoimi sprawami, nieuważnie, a może po prostu bezmyślnie szturchnął mebel albo oparł się łokciem zagapiony w telewizor. Szklane serce zachwiało się ostrzegawczo, a wobec braku czyjejkolwiek reakcji, skoczyło w dół w samobójczym,desperackim geście. A teraz jego ostre fragmenty wbijają się w moje płuca przy każdym głębszym oddechu.
Chyba z powodu tego bólu, dopadł mnie nastrój bardzo melancholijny. Wzięłam do ręki dawno zapomniane zeszyty, pełne smutnych historii, ociekające po prostu najróżniejszymi emocjami, przeżyciami, wydarzeniami z mojej własnej przeszłości. Lubię je od czasu do czasu przelądać: po kilku latach, czasem nawet już po kilku miesiącach czyta się tę dziwną opowieść już nie jak własną, ale kogoś bardzo dobrze znanego, bliskiego, a jednak odrębnego. Kogoś o duszy pokrewnej, ale nie do końca zrozumiałej. Jakby najlepszego przyjaciela, którego bóle przeżywamy razem z nim, rozumiemy na tyle dobrze na ile da się rozumieć drugiego człowieka.
I tak zakopana w słowach z przeszłości, odkryłam mój ulubiony cytat z Irvinga ("Regulamin tłoczni win").
"Najtrudniej pogodzić się z tym, że z upływem czasu ludzie, którzy tak wiele kiedyś dla nas znaczyli, wyłaniają się z mroków zapomnienia ujęci w cudzysłów."
Tyle razy zastanawiałam się co to oznacza "ujęci w cudzysłów". Już nie ci sami? Już nie przyznajemy się do nazw, które tym ludziom kiedyś nadaliśmy? Nie przyznajemy się do własnych słów? Umiejszamy ich rolę? Przypisujemy je komuś innemu? Albo chociaż jakiemuś dawnemu "ja"? Niezwykłe jak człowiek sam dla siebie jest nieprzewidywalny. Nie panuje nad własną wolnością, ta wolność go przerasta i czyni nieprzewidywalnym dla samego siebie (Myśliwski).
czwartek, 4 lutego 2010
"Franny i Zooey" J.D. Salinger
Z wypiekami na twarzy czytałam rozmowę Franny i Lane'a podczas lunchu w restuaracji Sicklera. To właściwie, nie była rozmowa, oni się p o r o z u m i e w a l i, co nie znaczy, że się rozumieli. Pisząc "porozumiewali" mam na myśli wielopoziomowość ich dialogu. Ileż znaczeń może mieć zdanie zjesz swoją oliwkę czy nie? ! Tutaj wartość słów nie wyczerpuje się na ich literalnym znaczeniu, które jest tylko nakładką na prawdziwą treść rozmowy;)
- Oderwał zwrok od futra i zaczął wpatrywać się w nóżkę kieliszka, z miną zatroskaną i niejsanym poczuciem, że jest ofiarą jakiegoś spisku. (...) Ale w tej samej chwili spojrzał na salę i spostrzegł znajomego, kolegę ze swego roku, przechodzącego w towarzystwie dziewczyny. Lane wyprostował się, poprawił na krześle i zmienił zaniepokojony i niezadowolony wyraz twarzy na minę człowieka, którego przyjaciółka po prostu wyszła do toalety, jak się to często zdarza w podobnych okolicznościach, i zostawiła go samego, tak że nie ma na razie do roboty nic innego, jak palić papierosa i nudzić się, ale nudzić w sposób interesujący.
- Dlaczego ty się nie żenisz?(...)
- Za bardzo lubię podróżować koleją. Człowiek żonaty nigdy już nie może dla siebie zajmować najlepszego miejsca tuż przy oknie.
Nigdy nie będę pisać bloga. Kropka.
A jednak. Kobieta zmienną jest. Od pewnego czasu nie mogę zatrzymać w sobie słów. Nie swoich właśnie. Nad swoimi na razie panuję.
Pewnie nie jestem w tym uczuciu osamotniona. Pewnie każdy czasem coś czyta, dla relaksu, rozwalony w fotelu albo rozciągnięty na kanapie, może to być powieść, wiersz, a może felieton. Każdy czasem czegoś słucha smarując kanapki dżemem albo udając, że się uczy albo tak po prostu- leżąc w wannie w kontemplacyjnym nastroju. Czasem brniemy przez tekst z pewnym wysiłkiem, może nawet bólem, a czasem fruniemy wzrokiem ponad literami łapczywie chłonąc treść. Czasem słuchając nie zdajemy sobie sprawy, że płyta leci już szósty raz, muzyka płynie gdzieś obok nas, poza nami, a czasem siedzimy głęboko poruszeni lub zatrzymujemy się w biegu, mimo woli, pod wpływem mocy wydobywającej się z głośników.
Są takie słowa, które chwytają za ramiona i mocno potrząsają. Nie wiadomo właściwie dlaczego. Nie o to nawet chodzi, że płynie z nich jakaś mądrość, nie zawsze są to słowa ze znanej nam wszystkim kategorii "cytatów i aforyzmów". Czasem uderza ich szczególna trafność sytuacyjna lub inteligentny humor. Czasem to będzie wyjątkowo gładki dialog, rozkosznie cięta riposta, lekka jak motyl metafora lub opis będący niczym zwierciadło, w którym ujrzeć można świat z niezwykłą dokładnością i realizmem. Czasem tylko uśmiecham się do czarnych znaczków literek, jakieś ciepło o niewiadomym pochodzeniu rozlewa mi się w płucach. Czasem odczuwam lekkie ukucie w okolicach lewego boku: "ach czemu ja nie potrafię ubrać swych myśli tak pięknie i tak kompletnie!" Czasem szerzej otwieram oczy, chwytam za ołówek i łapczywie podkreślam, linijka po linijce, jakbym miała tym ołówkiem wyryć je sobie po wewnętrznjej stronie czaszki. Efekt jest chyba tylko taki, że te słowa, pozbierane, kulawe, na wpół zapomniane, nagromadzone, a jednak już niemożliwe do powtórzenia siedzą we mnie i chcą się wyrwać. To jeszcze nie morze, nawet nie jezioro, powiedzmy- duża kałuża. Za każdym razem, gdy siedzę sobie spokojnie z książką w ręku, nieświadoma zagrożenia, kolejne SŁOWA, na które trafiam dołączają do poprzednich, wpadają do mnie z chlupotem, na wzburzonej tafli podnosi się fala, a ja mam ochotę otworzyć okno i krzyknąc: ludzie! słuchajcie jakie to trafne, jakie to świetne, czy ktoś z was lepiej by to ujął?
Język, słowa, zdania- są "skrzydłami umysłu". Każdy z nas dusi się swoimi myślami, dusi się tą niezmierzoną, nieodkrytą, niewyjaśnioną przestrzenią, którą ma w sobie. Słowa są latarką, z którą przechadzamy się po własnym wnętrzu. Słowa pozwalają nam zrozumieć nie tylko innych, ale też siebie. Dużo, dużo słów jest nam potrzebnych. Mowa jest transkryptem ludzkiej duszy, mniej lub bardziej dokładnym.
Niech nie zginą te słowa, które napadły na mnie z paluchem wycelowanym w sam środek sedna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)