"Słowa mogą być jak promienie Roentgena; jeśli używać ich właściwie, przenikną wszystko. Czytasz i słowa cię przeszywają."
Aldous Huxley

poniedziałek, 22 marca 2010

Wiosna.

Dziękuję za uwagę.

wtorek, 16 marca 2010

"Już nie dla mnie się kąpiesz w pieszczocie pian.."

Dlaczego właśnie teraz, ostatnimi tak szczęśliwymi czasy, w momencie kiedy ostatnią rzeczą normalnego człowieka jest myśleć o jakiś końcach, zerwaniach, cierpieniach... dlaczego bezustannie telepie mi się w głowie myśl o rozstaniu..? Rozstaniu w sensie bardzo abstrakcyjnym, metafizycznym prawie. Z tego rozstania rozgałęzia się całe obfite drzewo tematów, równie przykrych. Równie ostatecznych. Wszystko przez Irvinga i te jego słowa, do których zawsze wracam: "Najtrudniej pogodzić się z tym, że z upływem czasu ludzie, którzy tak wiele kiedyś dla nas znaczyli, wyłaniają się z mroków zapomnienia ujęci w cudzysłów." One położyły się cieniem na moim umyśle... Bardzo brzydko tak zrzucać na kogoś własną winę, wiem. Żaden podstarzały, amerykański pisarz nie może odpowiadać za to co siedzi w mojej głowie. Choćbym nie wiadomo jak bardzo chciała. Przy założeniu, rzecz jasna, że to język jest wtórny, a nie sposób myślenia... Ale zostawmy to, bo robi się chaos. I zaraz zaleją mnie trzykropki.

Wracając do rozstań. Przyglądam się dziś drastycznym zmianom jakie zaszły w moim otoczeniu w ciągu kilku zaledwie tygodni. Wszystko stanęło na głowie. Nie, to ja stanęłam na głowie- pozostali- standardowo. Albo jednak odwrotnie. Właściwie trudno to ustalić. Nieważne, chodzi o to, że fajnie się ogląda świat z takiej pozycji- z pozycji człowieka stojącego na głowie, podczas gdy cała reszta posłusznie stąpa po ziemi albo człowieka, który tkwiąc w swojej normalności przygląda się ludziom przyklejonym podeszwami do sufitu. Na jedno wychodzi tak naprawdę. W każdym przypadku to ja nie mieszczę się w normie. Wszystko jest takie nowe i ciekawe, zabawnie kręci się w głowie. Czuję, że coś się dzieje, że muszę wszystkiego dotknąć, posmakować, zobaczyć. Jakbym wylądowała na innej planecie. Ale jednocześnie w tej całej radości tkwi poważny problem: ludzie, którzy, choć ci sami, stają się nagle obcy, inni, bez kontaktu...

Jaka to przeraźliwa karuzela, która obraca się we wszystkich możliwych kierunkach- ja się zmieniam, ludzie się zmieniają, świat się zmienia i nagle wszystko przestaje być takie jak było. Człowiek, kiedyś najbliższy, któremu można było wszystko powiedzieć, człowiek, z którym spędzałeś mnóstwo czasu, z którym miałeś wspólne marzenia i sny, człowiek, z którym dzieliłeś się każdym sekretem, człowiek z którym sypiałeś (mowa o tym samym człowieku, gdyby ktoś miał wątpliwość;)), ten właśnie człowiek być może minie cię kiedyś na ulicy jak obcego albo wymieni się z tobą uwagami na temat pogody podczas przypadkowego spotkania na imprezie wspólnych jeszcze znajomych. Czy istnieje lepszy i bardziej przekonujący dowód na poparcie wizji człowieka zawsze samotnego? Tylko samotnego? W każdych okolicznościach w głebi duszy wiecznie samotnego?

I jak tu nie roztrząsać zjawiska "rozstania", wobec którego ogarnia mnie bezsilność nie do pokonania i pełen szacunku strach. Uczucia jak najbardziej odpowiednie nie tylko w obliczu potęgi Boga, ale też wobec  nigdy nie przeniknionych tajemnic relacji międzyludzkich.

Dzię ku je myyy!

Tak sobie myślę... nie można powiedzieć, że jest zbyt dużo modlitw dziękczynnych. Nie da się znudzić swoim dziękowaniem, zmęczyć i znużyć. Można o zbyt wiele prosić, zbyt wiele mówić, przesadnie lamentować. Ale dziękować? Ktoś mi zaraz powie, że muszę mieć wyjątkowo szczęśliwe życie, w czepku być urodzona, na pewno wszystko mi się układa, mam zwyczajnego farta albo bogatych rodziców. Co ja mogę wiedzieć o nieszczęściu, o depresji, o bólu, o pechu, skoro mogłabym tylko dziękować? Tymczasem ja swoje wiem o bólu, o goryczy, o bezsilności. Jak każdy. I nie w tym sęk, że trzeba być drzewem o suchych i łamliwych gałęziach bezustannie targanym przez zimny, porwisty wiatr, żeby można było przyznać sobie prawo do mówienia o tym, że życie jest piękne. Czy naprawdę tylko wtedy możemy być wiarygodni, kiedy MIMO WSZYSTKO (a "wszystkiego" jest dużo i jest bardzo złe) potrafimy się uśmiechnąć? Przecież zawsze może być gorzej. Zawsze znajdzie się ktoś kto Ci powie: "co ty wiesz o życiu, gówniarzu?". Nie chodzi o licytację. Chodzi o korzenie. O fundament. O nadzieję. O wiarę. O taki mały, maleńki, mikroskopijny płomyczek, który nigdy nie zgaśnie. I nie zgadzam się, że "jeszcze kiedyś powiem sobie- życie jest bez sensu." Nie i koniec. Mówcie co chcecie.
Jest takie jedno miejsce oblane barokowym złotem, a jednak chłodne i ciemne. Można podejść blisko, ale nie na wyciągnięcie ręki. Można stanąć z boku, schować się, zniknąć, zatonąć w ciszy. Dotknąć z namaszczeniem kamiennej barierki i utkwić wzrok w czerwonym światełku. Tam się prosi i tam się dziękuje. Tam wlaśnie uplotłam moją łzawą, postrzępioną, nienadającą się do niczego historię i tam ją zostawiłam. Zwrócono mi naprawioną- piękną i obiecującą... Bardzo polecam. Tylko nie zapomnijcie podziękować.


"Dziękuję"

Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
a oczy nagle bliskie i niebezimienne
za glos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
i miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
a wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome

Ks. Jan Twardowski